Hawaje. Jedno z moich podróżniczych marzeń. Ale zawsze jakiś takich nierealnych, gdzieś tam sobie orbitujących. W końcu większą cześć swojego czasu spędzam w Azji. Ale stało się, w końcu marzenia trzeba realizować :) Po kilkugodzinnym locie Hawaiian Airlines, lądujemy na Dużej Wyspie – Hawaii, na międzynarodowym lotnisku Kona.
Zdecydowanie jest to jedno z najładniejszych lotnisk jakie miałem okazję odwiedzić. Z samolotu idzie się na piechotę do terminalu, którym okazują się małe parterowe pawilony ustawione wokół niewielkiego podwórka. Teraz szybki odbiór bagaży i przejazd do wypożyczalni samochodów.
Formalności trwają zaledwie kilka minut, rezerwację auta robiliśmy jeszcze z Polski. Trzeba pamiętać aby mieć przy sobie kartę kredytową (mi za każdym razem zakładali blokadę na 1 zł), oraz prawo jazdy (może być polskie). My wybraliśmy auto w typie SUV, tutaj dostajemy Dodge i zdecydowanie będzie to najwygodniejszy samochód jakim jeździłem.
Jeszcze tylko dwie godziny jazdy na drugą stronę wyspy i jesteśmy w Parku Jurajskim ;) Ale naprawdę tak to wygląda. Dojechaliśmy w pobliże miejscowości Volcano, przy samym Narodowym Parku Wulkanów Hawajskich. Chcemy tutaj spędzić trzy kolejne dni, zwiedzając jedne z najbardziej aktywnych na świecie wulkanów.
Niestety po 35 latach nieustającej erupcji i wypływu lawy, od 2018 roku kiedy to nastąpił największy w ostatnim czasie wybuch, wulkan zaprzestał swojej aktywności. Co za tym idzie muszę jeszcze kiedyś wrócić na Hawaje, bo jedno z moich największych marzeń – czyli zobaczenie płynącej lawy – pozostaje niezrealizowane.
Ale wracając do naszego pierwszego dnia. Gdy dojeżdżamy w pobliże naszego pensjonatu, panuje już noc. Jadę na GPS, z głównej drogi skręcamy w boczną uliczkę, cały czas leje deszcz. Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, od czasu do czasu tylko mijamy jakąś posiadłość. Czujemy się jak by zaraz miał z lasu wyjść na nad jakiś dinozaur. W końcu udaje mi się dodzwonić do naszego gospodarza, który wyjeżdża po nas i szczęśliwie docieramy do miejsca naszego noclegu.
Pogoda na Hawajach, a szczególnie na Dużej Wyspie jest fascynująca. Najwyższy szczyt Hawai’i – Manua Kea, wznosi się na wysokość 4205 metrów nap poziom morza. To powoduje, że cała wilgoć jest zatrzymywana po jednej stronie wyspy. Park leży po tej mokrej, więc niemal cały czas pada. Gdy tymczasem po drugiej stroni w okolicach Kona, przez cały ten czas świeci słońce.
Mieszkamy we wspaniałym miejscu, prowadzonym przez uroczą parę. Dostajemy pokój z tarasem, z którego gdyby nie było chmur mielibyśmy widok na hawajskie wulkany.
Kolejnego dnia rano ruszamy na zwiedzanie. Bilet do Parku to 15 USD (możemy na niego wjeżdżać przez kolejne dni). Dzisiaj mamy szczęście, przez większość dnia nie będzie padało, a nawet czasami wyjdzie słońce. Po erupcji w 2018 roku, nadal jeszcze nie wszystkie szlaki są otwarte, ale to co możemy zwiedzić i tak jest imponujące.
Zaczęliśmy od Centrum Turystycznego Kilauea. Tutaj można dostać mapkę, z zaznaczonymi szlakami, aktualne informacje o zagrożeniach, a także obejrzeć film o parku i wulkanach. Z tego miejsca przeszliśmy kawałek Crater Rim Trail. Jednak obecnie większa jego część prowadząca niegdyś do Jaggar Muzeum, jest zamknięta (można dojść jedynie do bazy wojskowej). Widok na Kalderę Kilauea jest niezapomniany, szkoda tylko, że nie ma już płynącej lawy.
Korzystając z chwilowo lepszej pogody, postanawiamy następnie zjechać nad Ocean drogą Chain of Craters Road. Trzeba tylko uważać aby nie przejechać Nene, czyli dzikiej hawajskiej gęsi, która jest pod ochroną. Ta przyjemność kosztuje bowiem 1000 USD. A Spotykamy ich kilka w czasie zjazdu.
Jest o jedna z najładniejszych dróg jakimi miałem okazję jechać. Raz jedziemy lasem, by zaraz przejeżdżać przez pola zastygłej lawy, gdy za kolejnym zakrętem otwiera się widok na morze. Coś niesamowitego. Na jej końcu możemy podziwiać kolumny zastygłej lawy, wchodzące do wody. Zrobiliśmy sobie też spacer drogą, która została cała zalana lawą w 2018 roku.
Ciekawie obserwuje się jak przyroda na powrót wraca, na wypalone gorącą skałą tereny.
Wieczorem natomiast, namówieni przez naszego gospodarza, pojechaliśmy do miejscowości Kalapana, gdzie tego dnia miał miejsce wieczorny Market Farmerski (Uncle Robert’s Awa Bar and Farmers Market). Zdecydowanie było warto. Dobre jedzenie, lokalne owoce, kapitalny klimat. Polecam.
Kolejny dzień był już bardziej pochmurny, a w zasadzie to przez jego większość po prostu lało. Ale nie odstraszyło nas od spaceru i zejścia do krateru szlakiem Kilauea Iki Trail. Widoki iście księżycowe. Na mnie zrobiło to ogromne wrażenie. Uwielbiam bowiem wulkany, miejsca niezwykle energetyczne. Z tego mojego zachwytu wyrwała mnie Gosia, która powiedziała, że zaprowadzi mnie na Śląsku na hałdy górnicze i widok będzie taki sam ;)
Jak już wspominałem, my poruszaliśmy się tu SUV-em, ale szczególnie na dużej wyspie warto było by jednak rozważyć wynajęcie Jeep’a 4×4. Dało by nam to większą swobodę poruszania się po wyspie i możliwość dojechania w miejsca niedostępne dla zwykłych aut.
W pobliżu Hawajskiego Parku Wulkanów, polecam Volcano Park Rentals. Przesympatyczni właściciele, fantastyczna lokalizacja i okolica (ale potrzebny SUV lub terenówka by dojechać).
Jako opcję budżetową polecam serwis Airbnb.
Booking.com