Przyjechałem tu pod wieczór z Dali. Podróż to jakieś 3-4 godziny, nie patrzyłem dokładnie na zegarek;) I 45rmb, ale z racji świąt wzrosło do 55rmb. Potem jeszcze 10 rmb za taryfę na dojazd i wylądowałem u Mamy Naxi. Czyli czymś w rodzaju rodzinnego pensjonatu prowadzonego przez przesympatyczną panią ze społeczności Naxi.
Jak tylko się rozgościłem i podjadłem, oczywiście wyruszyłem na miasto. Lijiang. Bez wątpienia najładniejsze miasteczko w Chinach jakie do tej pory odwiedziłem.
Moje wyobrażenie krajobrazów jakie tutaj zastanę było zdecydowanie odmienne od rzeczywistości. Wyobrażałem sobie zaśnieżone szczyty. A tu nadal wszystko jest zielone. Prawie:) W oddali króluje bowiem Yulong Snow Mountain, wystając ponad wszystkie okoliczne góry, ze swoi białym szczytem. Ale to już ponad 5000 metrów n.p.m.
Klimat – bardzo przyjemny – jest ciepło i sucho. Nie ma tej tak męczącej w Chinach wilgotności.
I samo miasto – mówię tu o starym mieście – które jest jest wpisane na listę UNESCO. Bo nowy Lijang to zwykłe normalne miasto. Ale stare miasto to gąszcz pięknych uliczek, poprzeplatanych mnóstwem kanałów, tradycyjnych domów, mnóstwa ludzi i jeszcze większej ilości sklepów, barów i restauracji, rozbrzmiewających muzyką.
Jest dosyć rozległy, usytuowany na niewielkim wzniesieniu. Potrzeba znacznej ilości czasu aby wszystko odwiedzić i wszędzie wepchać swój nos:) Mnie zabrało to kilka dni:)
Kilometr od starego miasta usytuowany jest Park Black Dragon Pool, z którego rozciąga się najlepszy widok, na ośnieżone szczyty o których pisałem. Jak i samo stare miasto. Wstęp do parku to aż 80rmb. Jednak ten bilet niezbędny jest przy późniejszych wstępach do innych obiektów w samym Lijiangu jak i okolicy. Jest to tak zwany bilet do Starego Miasta.
Z parku można wyjść na wzgórze Elephant Hill. Standardowa półgodzinna wycieczka, ale pani nie chciała mnie puścić twierdząc, że aby się wspiąć muszą iść razem co najmniej cztery osoby. Na szczęście przy drugim wejściu musiałem się jedynie wpisać na listę i mogłem już maszerować do góry.
A warto się wspiąć, ze względu na dwie panoramy, o których wspominałem wyżej. Po drodze znajduje się też wiele grobów usytuowanych po prostu pomiędzy drzewami.
Zabudowania starego miasta rozciągają się na stosunkowo znacznym obszarze i opierają na niewielkim wzniesieniu, na szczycie którego zbudowana jest pagda (wstęp 15rmb). Z jej szczytu rozpościera się zaś chyba najlepszy w całym mieście widok na zabudowania zabytkowego centrum.
Z parku, w którym wznosi się pagoda, można zejść do zrekonstruowanej po trzęsieniu ziemi will – Mu Family Mansion. Wstęp to kolejne 60rmb i chyba nie jest tego warty. Willa to może za mało powiedziane, jest to kompleks budynków, kanałów i świątyń. Bardzo ładny, ale już wiele podobnych przewinęło się na mojej trasie.
Schodząc niżej, można natomiast dojść do lokalnego marketu. Marketu przede wszystkim z jedzeniem, ale również czegoś w rodzaju targu, gdzie można dostać prawie wszystko. Zapachy może nieco odstręczają od wizyty, ale za kilka juanów zjadłem całkiem smaczną zupkę.
Najważniejsze. Stare Miasto w Lijiang. Mógłbym tu zostać zdecydowanie na dłużej. Choć i tak zatrzymałem się, aż na sześć nocy, czyli najdłużej ze wszystkich miejsc w podczas całej mojej wyprawy. Miasto niezwykle barwne, kolorowe, rozbrzmiewające muzyką. Niska tradyzyjna drewniana zabudowa. Wąskie kamienne uliczki. Sklepik na sklepiku. Do tego cała masa restauracji, pubów i klubów.
Miasto poprzeplatane siecią kanałów, z zachowanymi jeszcze kilkoma kołami wodnymi. Zrekonstruowane po trzęsieniu ziemi., jakie tu miało miejsce 14 lat temu. Zamieszkane w znacznej mierze przez mniejszości narodowe.
Tylko w Lijiangu można jeszcze posłuchać gry na niektórych tradycyjnych chińskich instrumentach. W centrum znajduje się sala gdzie codziennie można posłuchać tej niezwykłej muzyki. A niezwykła jest przede wszystkim sama orkiestra. Jej trzon tworzą osiemdziesięciolatkowie. Twórca i manager orkiestry ma 82 lata. Udało im się uchronić niektóre instrumenty od zniszczenia podczas rewolucji kulturalnej, część sami wykonali. Niezwykłe doświadczenie.
Przeciwieństwem tego są zaś rozsiane po całym centrum kluby i restauracje. Prawie w każdym grana jest muzyka na żywo. W części do tego występują jeszcze tancerze. Przy rynku są to bardziej kluby – dyskoteki. W bocznych uliczkach puby, ze spokojniejszą muzyką – do posłuchania. Ech wszystkie wieczory spędziłem przy piwku słuchając jak kapitalnie grają. Nawet od jednych chłopaków zakupiłem ich płytkę, żeby mieć co wspominać:)
I centralnie położony ryneczek. Przez który przewija się cały ten tłum turystów. Gdzie wieczorem przy muzyce tańczą Chińczycy. Gdzie można przejechać się na koniu, lub porobić sobie fotki z różnymi zwierzakami. Najlepszy był Huski w jednej restauracji, który leżał sobie cały dzień w drzwiach.
Kiedyś muszę tu jeszcze wrócić. Bez wątpienia jest to pierwsze miejsce w Chinach, w którym mógłbym zamieszkać. Bowiem, jak bardzo lubię ten kraj, to do tej pory, takiego miejsca tutaj nie widziałem. Jestem wybredny;)
Nie wiem czy mam płakać czy cieszyć że to przeczytałam… W czasie naszej pierwszej podróży do Chin świadomie zrezygnowaliśmy z wyjazdu do Lijiangu (znajomy tu był i stwierdził, ze nie ma sensu i że nie warto!)Teraz widzę jak wielki błąd popełniliśmy. Mam nauczkę na przyszłość nie wierzyć innym tylko samemu spróbować! Pozdrawiam