Osobiście najbardziej lubię jeść w Chinach ma małych lokalnych restauracyjkach. Metoda wyboru jest wyjątkowo prosta. Tam gdzie jest dużo ludzi musi być smacznie, tanio i bezpiecznie. Przerób jest tak duży, że nic nie zdąży się zepsuć. Stosując się do tego mam 99% skuteczności. Nie zdarzyło mi się jeszcze zatruć w takiej knajpie. Choć zdarzyło mi się trafić na rzeczy dla mnie niejadalne jak np. flaczki.
Natomiast takie miejsca bez dwóch zdań są specyficzne i spora część osób boi się przekraczać przez ich próg. A nie ma się czego bać! Przylepimy się do stołu, w kuchni też wszystko się lepi. Ale nigdzie nie zjemy smaczniej.
Z to gdyby nasz sanepid to zobaczył to ludzie tam pracujący dostali by chyba zawału ;)
I jest to dla mnie zupełnie nie zrozumiałe. Czy na zachodzie Państwo musi nas przed wszystkim chronić. Czy naprawdę Państwo wie wszystko lepiej od nas? Dlaczego wszystko musi być sterylne? Takie podejście to moim zdaniem błąd. To proszenie się o alergię, nabijanie kosztów, czyli kieszenie wielkich korporacji i podatków dla państwa.
A jednocześnie promujemy wielkie fermy produkujące sztuczne jedzenie zamiast małe gospodarstwa. W przeciwieństwie do Chin gdzie mogę w każdym momencie pójść na lokalny targ i kupić żywą kurę, czy kaczkę od osoby która ją hodowała.
Mam ochotę zjeść z gazety, na poplamionym obrusie, z dodatkiem kilku much;) Moja sprawa. I nic nikomu do tego. Tak właśnie postępuję w Chinach i mam się bardzo dobrze. I miliony Chińczyków również.
Dzięki temu jedzenie jest na każdym kroku. Konkurencja jest olbrzymia, czyli ceny są niskie, jakość wysoka, a smak boski!