Wyjechaliśmy z Tsetang aby pod wieczór dojechać do miejscowości Gyantse, mijając po drodze jezioro Yamdrok, oraz lodowiec Kharola na wysokości 5560m. n.p.m. Dzień zapowiadał się jako zwyczajny, spędzony cały w samochodzie aby pokonać ponad 300 kilometrów jaki dzieli obie miejscowości.
Jednak okazał się nadzwyczajny. Widoki jakie mijaliśmy na naszej drodze zapierały dech w piersiach. Wspinaliśmy się na przełęcze położone ponad 5000 metrów nad poziomem morza. W oddali cały czas majaczyły nam ośnieżone siedmiotysięczniki, do których z każdym przejechanym kilometrem się zbliżaliśmy.
Chmury zakrywające szczyty, spowodowały, iż nasunęło mi się skojarzenie, iż tam w oddali właśnie widzimy Mordor, z Władcy Pierścieni. Tylko ognia brakowało:)
Pokonując tą malowniczą trasę jako pierwsze na naszej drodze znalazło się jezioro Yamdrok. Można zatrzymać się na przełęczy i wjechać na taras widokowy za 40rmb, lub tak jak my zrobiliśmy zjechać nieco na dół, do kolejnego punktu widokowego, tyle, że bezpłatnego. Obok nieziemskich widoków za 5rmb można zrobić sobie zdjęcie z psiakiem, kozą, lub jakiem:)
Dalej przez ładnych kilka kilometrów droga wije się wzdłuż brzegów jeziora. Obecnie jego poziom był dosyć niski, ale na skałach można było zobaczyć linie wyryte przez wodę nawet kilka metrów wyżej. Wodę o szmaragdowym kolorze.
Kiedy już minęliśmy jezioro, zaczęliśmy się zbliżać do tych ośnieżonych gór, które wcześniej cały czas towarzyszyły nam gdzieś w oddali. Pogoda w tym momencie niestety jeszcze się pogorszyła, co dodało tajemniczego nastroju, jednak spowodowało, iż widoki zostały znacznie ograniczone. Minęliśmy kilka spływających z gór lodowców.
I dojechaliśmy do jednego potężnego lodowca Kharola. Do tej pory widziałem już ich całkiem sporo, w tym jeden z najsłynniejszych i najbardziej malowniczych – Perito Moreno w Argentynie. Ale ten zasługuje na miano wyjątkowego. Spływał bowiem po niemal pionowych surowych górskich ścianach. Wielka czapa lodu, uczepiona, wryta w skałę.
Pomimo tego iż widać było jej samą końcówkę było to naprawdę coś niesamowitego. Muszę tu jeszcze kiedyś wrócić zobaczyć go w całej okazałości, wielki surowy lodowiec. Można tu poczuć potęgę natury. Lodowiec w pewnym momencie zniknął całkowicie, gdy rozpętała się mała śnieżyca, co jednak tylko dodało jeszcze uroku całemu temu miejscu.
Stąd zaś było już niedaleko do naszego celu czyli miejscowości Gyantse. A ta okazała się bardzo ciekawa, nie tylko z wyjątkowym klasztorem, ale z potężnym zamkiem wznoszącym się nad miastem i całą okolicą.
Tak, zdecydowanie Tybet wyrasta na jedno piękniejszych miejsc jakie do tej pory widziałem, jedno z moich ulubionych miejsc.