Przejazd zajął mi cały dzień. Wyjechałem z Litang autobusem o godzinie 6.30 rano (87rmb) do Kangding, gdzie dojechaliśmy po 15. I już o 16.00 miałem kolejny autobus do Chengdu (119rmb), gdzie dojechałem krótko przed północą.
Sama droga opisana w przewodniku jako Sichuan-Tibet Highway jest niezwykle malownicza. Przekracza się na niej przełęcze położone prawie na 5000 m. n.p.m., wije się pomiędzy górami, strasząc nieraz wielkimi przepaściami. Odległości może nie są wielkie, ale droga autostradą nie jest;) więc trzeba bardzo dużo czasu aby ją przejechać.
Pojawiły się też pewne utrudnienia. Po raz pierwszy od mojego wyjazdu do Chin widziałem poważniejsze wypadki – obydwa właśnie tutaj. Najpierw utknęliśmy na prawie godzinę, czekając aż z rowu zostanie wyciągnięta cysterna, aby kilka godzin później mijać wywrotkę leżącą w rowie, z której właśnie przesypywano zawartość na inny samochód.
Zapewne na ciężką drogę nałożyły się tu jeszcze padający deszcz i nisko wiszące chmury, które naszły po wyjechaniu z Kangding. W każdym bądź razie około północy dotarłem do mojego hostelu (Mix Hostel – 25rmb za łóżko w pokoju wieloosobowym). Jeden z ładniejszych i przyjaźniejszych na mojej trasie.
Dzięki temu, iż trasę z Litangu pokonałem w jeden dzień w Chengdu mogłem spędzić, całe dwa. A jest to bardzo ładne miasto. Drugie na mojej liście obok Kunming, gdzie mógłbym się zatrzymać na dłużej i w nim zamieszkać. Przynajmniej takie jest moje pierwsze wrażenie.
Te dwa dni wykorzystałem na poznanie miasta, zwyczajne powłócznie się po centrum i ostatnie zakupy lokalnych syczuańskich specjałów. Mój plecak przez ostatni tydzień spuchł przez takie zakupy niebywale ;)
Obok hostelu znajduje się Klasztor Wenshu (5rmb), który też oczywiście znalazł się na mojej liście odwiedzonych miejsc. Najciekawszy wydał mi się jednak market Qingshiqiao. Idąc pomiędzy luksusowymi sklepami centrum miasta w pewnym momencie dopada nas charakterystyczna woń. Jest to taki wymieszany zapach ryb, mięsa, przypraw itp.
To znaczy, że market jest w pobliżu. Można tam dostać przede wszystkim produkty spożywcze. Krokodyle, węże, wszelkie owoce morza. Żywe, mrożone, albo już przygotowane do gotowania. Do tego grzyby, przyprawy… Wybór jest przeolbrzymi.
W Chengdu niestety w dużej mierze powrócił ten uciążliwy chiński klimat. Czyli wysokie temperatury połączone z dużą wilgotnością. Chociaż w porównaniu do Pekinu i tak jest tu świetnie.
Warto też wspomnieć, że jest to jedno z najtańszych miejsc w jakich do tej pory byłem w Chinach. A na pewno najtańsze duże miasto.
Tu też spotkałem się z Justyną i razem ruszamy do Tybetu. Przed nami dwa dni w pociągu, aby dojechać na dach świata.