Dwa dni w autobusie z jednym noclegiem pomiędzy przejazdami. No może nieco przesadzam z tymi dwoma dniami. Trasa Shangri-la – Xiangcheng (75rmb) to około siedmiu godzin, natomiast następnego dnia przejazd z Xiangcheng do Litangu (ok. 65rmb) zajął mi kolejne cztery godziny.
Wbrew temu czym mnie straszono w Shangri-la, na trasie nie było żadnych posterunków policji i nigdzie nie próbowano mnie zawrócić;) Za to trasa była niezwykle malownicza. Moja mapa nie podaje dokładnych wysokości ale zapewne niektóre przełęcze wznosiły się na wysokości około 5000 m n.p.m. Na tych wysokościach można było zobaczyć jeszcze całkiem sporych rozmiarów połacie śniegu, a temperatura spadała w okolice zera.
Przez znaczną część drogi okolica wyglądał jakby została zaorana przez gigantyczną orkę. Aż po horyzont porozrzucane głazy wielkości człowieka, autobusu, a czasem i większe. Wszystko na brązowym tle.
Oba busiki w standardzie lokalnym. Tak samo jak droga, która tylko na początku i na końcu była asfaltowa. Ale do przeżycia, poza tym, że wszyscy palą, choć są bardzo przyjacielscy i chętni do rozmowy.
O ile kupno biletu w Shangri-la nie stanowiło problemu, poz tym, że musiałem podpisać notatkę iż jeżeli zostanę cofnięty przez policję to nie zwrócą mi pieniędzy za bilet, o tyle w Xiangcheng było to już małym wyzwaniem. W pierwszym autobusie poznałem Amerykanina który był już w trasie od sześciu miesięcy i dalszą drogę do Litangu odbyliśmy razem.
Na dworcu w Xiangcheng, od razu po przyjeździe poszliśmy kupić bilety na następny dzień. Pani w kasie właśnie robiła coś na drutach i była tym bardzo zaaferowana. Więc nie łatwo było zwrócić jej uwagę iż coś chcemy. Gdy już to się udało i wyjaśniliśmy dlaczego śmiemy przerywać jej pracę, pokazała na kalkulatorze 5 i pokazała na zegarek.
Z przewodnika wiedzieliśmy, że autobus odjeżdża o szóstej rano, ale co było robić. Zwlekliśmy się z łóżek w środku nocy i równo o piątej nad ranem stawiliśmy się na dworcu. Oczywiście wszystko było zamknięte na głucho. Na szczęście właśnie otwierała się lokalna restauracja, więc tym sposobem załapaliśmy się na śniadanie:)
Gdzieś około 5:30 na dworcu zaczął się ruch. Pojawili się pierwsi pasażerowie, autobusy zaczęły wyjeżdżać z parkingu na ulicę. Był tam również i nasz. Przy próbie wejścia pan powiedział, że musimy kupić bilety w kasie. Ale kasa była zamknięta;)
Ciężko powiedzieć skąd inni mieli bilety, skoro dzień wcześniej pani nam nie chciała ich sprzedać. Może byli bardziej przekonywający;) W każdym razie przed szóstą pojawiła się owa pani, bardzo zaspana ? w sumie ciężko się dziwić o tej porze – i sprzedała nam upragnione bilety. Tym sposobem po kolejnych czterech godzinach dotarliśmy do celu czyli Litangu.
Jeszcze kilka słów o samym Xiangcheng. Jest to całkiem sporych rozmiarów miasteczko, w którym nie ma za wiele do roboty. Nad miastem wznosi się klasztor buddyjski (15rmb). Warto go zobaczyć chociażby z tego względu iż zupełnie nie ma tam turystów. A jest bardzo ładny i olbrzymi. Do tego obok właśnie powstaje drugi jeszcze większych rozmiarów.
Najciekawszym doświadczeniem, był nocleg. Na dworcu zgarnął nas pan który reklamował swój “pensjonat” Kilka minut drogi od dworca autobusowego, okazał się tradycyjnym tybetańskim domem. Duży z zewnątrz, ale w środku po prostu olbrzymi. Za 50rmb od osoby można było dostać osobny pokój, lub za 25rmb łóżko w pokoju wieloosobowym. Wybraliśmy to drugie rozwiązanie.
Pokój był przeogromny, cały pomalowany w tradycyjne wzory. Włączając w to meble. Naprawdę jeszcze nigdy nie spałem w takim pięknym łóżku:) Pewnym mankamentem było to, iż dom nie był jeszcze w całości ukończony. A dotyczyło to łazienki. Toaleta była na polu, w postaci dziury w ziemi. Nasi gospodarze pod wieczór gdzieś zniknęli, więc wieczorem przeszukaliśmy cały dom w poszukiwaniu prysznica i łazienki ale niestety bezskutecznie.
Ale brak prysznica to mała cena w porównaniu z tym, że mogłem przez jeden dzień zamieszkać w tak pięknym tradycyjnym tybetańskim otoczeniu. A kolejny przystanek, to jak już mówiłem – Litang. Czyli prawdziwy Tybet poza Tybetem.
Nam się udało ten odcinek przejechać w jeden dzień. I raz mieliśmy kontrolę na check pointcie. Co do wysokości, najwyższa przełęcz na tej trasie ma ponad 4700 m n.p.m.