USA, Los Angeles – Miasto Aniołów?

Los Angeles

Miasto Aniołów czy może jak coraz częściej można usłyszeć miasto Upadłych Aniołów. W Los Angeles spędziliśmy na początku stycznia tego roku nieco ponad tydzień. W tym czasie mieszkaliśmy w Hollywood, Pasadenie oraz w samym centrum przy Union Station. Za wyjątkiem Pasadeny miałem wrażenie jak bym był w Meksyku, a nie w Stanach Zjednoczonych. Chociaż w tym pierwszym zazwyczaj czuję się bezpieczniej.

Ale od początku. Do Los Angeles przylecieliśmy samolotem z Londynu. Lotnisko jest dobrze skomunikowane z centrum. Do wszystkich głównych punktów można dojechać bezpośrednim autobusem LAX FlyAway. Koszt od osoby w jedną stronę to niecałe 10 USD (w zależności od trasy).

Po samym mieście porusza się bardzo łatwo, dobrze rozwinięta jest sieć metra. Aby z niego korzystać należy natomiast zaopatrzyć się w kartę TAP. Na niej w automatach zlokalizowanych przy wszystkich stacjach, nabijamy nasze przejazdy (jednorazowe, dzienne, tygodniowe itp.).

Najgorsze wrażenie zrobiło na nas centrum miasta. Zwykłych ludzi na chodnikach, szczególnie wieczorem prawie w ogóle nie ma. Wszyscy siedzą w swoich samochodach. Chodniki to domena bezdomnych, którzy tutaj śpią w setkach ustawionych jeden obok drugiego namiotów. Podobno w samym Los Angeles, jest więcej bezdomnych niż w całej Polsce.

Nie powiem, jest dosyć czysto. Policji jest też dosyć dużo. Ale wieczorami ani w centrum, ani w Hollywood nie ma się poczucia bezpieczeństwa. Jedynym wyjątkiem z tych miejsc, które udało nam się zobaczyć jest Pasadena. Pomijam Beverly Hills, bo to inna bajka – miasto bogatych, zamkniętych w swoich willach.

Chodząc po centrum, widać, że było to kiedyś bardzo bogate i piękne miasto. Na każdym kroku rzucają się w oczy budynki, które w czasach swojej świetności musiały robić kolosalne wrażenie. Niestety obecnie osiadłą na nich już gruba warstwa kurzu.

Bardzo chciałem też zobaczyć halę koncertową Disney’a tak opisywaną i chwaloną we wszystkich przewodnikach. Ale i tu przyznam szczerze, mocno się rozczarowałem. W porównaniu do nowej architektury, którą na co dzień oglądam w Azji – w Chinach, Japonii czy Korei, za zaprezentowała się nad wraz nijako.

Ale chyba największą porażką był Dolby Theatre (dawniej Kodak Theatre), czyli miejsce, gdzie rozdawane są Oskary. Sam budynek z zewnątrz jest bardzo niepozorny i musiałem się kilka razy upewniać, że właśnie stoję przed tym słynnym miejscem, gdzie rozdawane są najsłynniejsze statuetki na świecie. W środku (wstęp 25 USD) nie jest dużo lepiej. Odrapane fotele, wyglądające jak u nas w teatrze za czasów komuny.

To co było ciekawe, to to, że człowiek uświadamia sobie w takim miejscu magię i możliwości telewizji. Że z czegoś tak niepozornego, na wizji można zrobić pałac. To jest naprawdę niesamowite.

Zarówno w Hollywood jak i w centrum, miałem wrażenie, że zdecydowanie częściej słyszy się hiszpański niż angielski. Komunikaty w komunikacji miejskiej są dwujęzyczne. A podstawowe menu w restauracjach często było najpierw po hiszpańsku, a dopiero pod spodem małym drukiem po angielsku. Przy Union Station, w restauracji, gdzie się zatrzymaliśmy na obiad, obsługa nie znała angielskiego. Natomiast nasz hotel prowadzili Chińczycy.

Poprzedni raz byłem w USA ponad 20 lat temu. I był to wtedy Nowy York. Było to pierwsze w moim życiu wielkie miasto, które odwiedziłem. Wtedy mnie zachwyciło. Teraz Los Angeles mnie rozczarowało. Nie zmienia to faktu, że cieszę się, iż miałem okazję do spędzenia tam kilku dni i jego zwiedzenia. Ale utwierdziło mnie to w przekonaniu, że teraz jest czas Azji, a czas świetności Stanów Zjednoczonych już minął.

W centrum Los Angeles, przy Union Station polecam hotel Metro Plaza Hotel. Sprawdzony i przetestowany osobiście :)

Jako opcję budżetową polecam serwis Airbnb.

Booking.com
Los Angeles
Los Angeles
Los Angeles
Los Angeles
Los Angeles
Los Angeles
Los Angeles
Hollywood
Hollywood
Hollywood
Kazimierz Pawłowski
Kazimierz Pawłowski

Podróżnik. Pilot wycieczek, miłośnik sportów nie tylko ekstremalnych. Zapraszam na autorskiego bloga poświęconego moim pasjom.

Nie potrafię usiedzieć na jednym miejscu. Na co dzień pracując jako pilot wycieczek spędzam znaczną cześć roku w podróży. Lubię wracać do domu, przespać się we własnym łóżku, spotkać ze znajomymi, a przede wszystkim spędzić czas ze swoją narzeczoną. Odpocząć. Ale gdy za długo jestem w domu, wyjeżdżam na własne wakacje :) A przygodami z nich dzielę się na tym blogu.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *