Piszę jednak, gdyż do tej pory wydawało mi się iż nie ma tu nic interesującego do zobaczenia, a turyści zatrzymują się tu jedynie aby spędzić noc po zakończonym spływie na Trzema Przełomami Jangcy. Zaś następnego dnie rano od razu ruszają w dalszą drogę. Na mojej trasie znalazło się tylko dlatego, że obiecałem BaiCai – kapitalnej nastolatce, która pracowała jako wolontariuszka w hostelu, że się z nią spotkam, jak przyjadę następnym razem do Chin.
Pomijam fakt, że znaczną część czasu jaki tu byłem spędziłem w hostelowym salono – barze ;) A wynikało to głównie z faktu iż dzisiejszy dzień był podobno tutaj najzimniejszym w kwietniu od stu lat. Ale wycieczka do miasta również była bardzo ciekawa.
Pathfainder hostel gdzie się zatrzymałem jest prowadzony przez niezwykle sympatyczną Chinkę. A zważywszy na fakt, iż zatrzymałem się tu już po raz trzeci, przy czym we wrześniu zeszłego roku przywiozłem ze sobą całą grupę z Gaudeamusa, wszyscy mnie tu dobrze znają. Sunshine, która jest właścicielką bardzo mi zresztą teraz pomogła przy przesyłaniu zaliczki do Lhasy na pozwolenia i bilety. A nawet ugotowała mi kaszkę, kiedy kuchnia była zamknięta, a ja biedny chodziłem głodny ;)
Dodatkowo można tu spotkać dużo ciekawych osób, nie tylko podróżnych, ale przychodzi tu również wiele młodzieży z miasta, coś przekąsić, posiedzieć na internecie i pogadać. Więc atmosfera panuje naprawdę miła. Wczoraj przegadałem wieczór z chłopakiem z południa Chin, który po skończeniu niedawno studiów, właśnie ruszył w półroczną wycieczkę po swoim kraju.
Dzięki temu dowiedziałem się o Hengshan – podobno jednych z najpiękniejszych gór w Chinach. A przeoczyłem je w moim przewodniku Lonely Planet, który poświęca mi jedynie kilka linijek. Virgil zaś rozpisał mi całodzienną trasę ze wszystkimi niezbędnymi informacjami po Chińsku, gdybym potrzebował kogoś pytać o drogę.
W samym Wuhanie zrobiłem sobie spacer po mieście, ale przede wszystkim pojechałem do Świątyni Guiyuan i na targ z jedzeniem Hubu Alley.
Świątynia Guiyan do której wstęp kosztuje 10 rmb może nie jest bardzo duża, ale za to bardzo sympatyczna. Nie jest nastawiona przede wszystkim na turystów, tylko żyje – w środku jest pełno mnichów, ludzie się modlą. Niezwykłe jest jedno pomieszczenie, w którym znajdują się dziesiątki świętych postaci. Każda podpisana cyferką. Można sobie wybrać np. jakąś cyfrę i odliczyć – na jakiej zasadzie i w którą stronę do końca nie zrozumiałem .
W każdym razie wybrałem sobie swój wiek, odliczyłem i zapisałem numerek przy postaci. Po wyjściu ze świątyni można za 10 rmb kupić obrazek za tą postacią i opisem co mnie czeka. Chyba coś dobrego o pani, która mi go dawała była bardzo uśmiechnięta jak zobaczyła kogo mi daje. Teraz jeszcze muszę znaleźć kogoś kto mi to przetłumaczy. A chyba nie będzie to takie proste, bo w hostelu powiedzieli, że oni nie umieją, bo to musi zrobić jakiś mnich. Cóż będę próbował gdzieś indziej ;)
Zgłodniały udałem się na przekąskę do Hubu Alley. Rewelacyjne miejsce. Nie takie jak market w Pekinie, który jest nastawiony na turystów aby się najeść trzeba wydać fortunę. Tu jedzą głównie lokalni mieszkańcy, a wybór potraw jest olbrzymi. Zafundowałem sobie małże w pysznym sosiku wprost ze skorupek, różne mięska z grilla, i potrawkę z ryżem. Do tego koszyk owoców i ledwo się ruszałem. Palce lizać!
Do atrakcji tego miasta należy dodać jeszcze piękny park, z podobno słynną Wieżą Żółtego Żurawia, ale tą już zwiedzałem dwukrotnie, podczas poprzednich pobytów tutaj, więc tym razem sobie już darowałem.
Zostało mi jeszcze kilka rzeczy do zobaczenia, ale wrócę tu za 1,5 tygodnia, aby wsiąść w pociąg do Kunming. Tymczasem jutro rano wyjeżdżam do Changsha.
Przywieź coś dobrego do Polski z tych smakołyków :)
Mimo szczerych chęci, chyba jednak jest to niewykonalne ;)
Dasz radę. Jakiś suchy prowiant. Cokolwiek chińskiego, smacznego :)