Lądujemy na lotnisku w Taszkiencie w środku nocy. Najpierw kolejka do kontroli paszportowej. Potem druki celne, gdzie należy dokładnie wpisać ile pieniędzy a także cennych rzeczy w tym elektroniki wwozimy. I jesteśmy w Uzbekistanie!
Pierwsze spostrzeżenia. Wszystko trwa wyjątkowo długo. Niby urzędnicy pracują, ale każda procedura trwa całe wieki. W miarę naszego pobytu w tym kraju, będzie to tylko narastać.
I ciekawa obserwacja – na lotnisku wszystko w 3 językach – uzbeckim, rosyjskim i angielskim. W dużych miastach 99% osób umie po rosyjsku, więc ten język bardzo się przydaje. Od czasu do czasu udaj się znaleźć kogoś ze znajomością angielskiego. Jednak im dalej od centrów turystycznych tym częściej spotykaliśmy osoby które posługiwały się jedynie językiem uzbeckim, a ten nie sposób zrozumieć.
W Taszkiencie nie ma dużego wyboru miejsc noclegowych. Zatrzymujemy się w jedynym hostelu, zresztą dopiero co otwartym Topchan (http://www.topchan-hostel.com/). Prowadzą go kapitalni ludzie, sami wiele podróżujący, z czystym sumieniem polecam!
Do hostelu docieramy taksówką (10$). Taksówkarz namawia nas abyśmy u niego wymienili walutę, Oficjalny kurs to ok. 2500 SOM za 1$, kierowca chce nam dać 3700 SOM. Jednak gdybyśmy się zgodzili byłby to kiepski interes. Na czarnym rynku dzień później dostajemy 4400 SOM za 1 dolara. Jesteśmy milionerami! Pewnym problemem jest to, iż najpopularniejszym nominałem jest banknot 1000 SOM, czasami spotyka się też te 5000 SOM. A więc mamy teraz małą walizeczkę pieniędzy ;)
Nasz plan zakłada przejazd pociągiem do Samarkandy, po dwóch dniach zwiedzania stolicy. A więc pierwsze kroki kierujemy na dworzec kolejowy. Kasy są usytuowane z boku, do samego budynku dworcowego można wejść tylko z biletami. Kas jest kilka, przy każdej kłębi się mały tłum. Który o dziwo przy bliższym spojrzeniu okazuje się dosyć uporządkowany. Jednak dopiero teraz zaczynają się problemy. Jedna kasa właśnie zamyka się na przerwę obiadową, jedna ma przerwę techniczną, kolejna obsługuje wszystkie połączenia z wyjątkiem naszego… Ale to najmniejszy problem. Bo wystawianie biletów trwa… trwa… trwa… Pani w okienku cały czas klepie coś w komputerze, mozolnie wprowadza wszystkie dane. I tak 15 minut z każdym biletem. Acha ? do kupna biletu niezbędny jest paszport. Jego numer i nasze dane są drukowane na bilecie.
Ostatecznie odnosimy sukces! Po dwóch godzinach stania w kolejce wychodzimy z dwoma biletami w kieszeni.
Teraz to co dla nas zawsze jest najciekawsze czyli Bazar! Tu można zobaczyć prawdziwe życie miasta, popróbować wszystkich smaków, wciągnąć wszystkie zapachy. I pierwszy uzbecki szaszłyk! Palce lizać!
Po samym Taszkiencie porusza się bardzo łatwo. Jest kilka linii metra, tramwaje, autobusy. Wszystko jeździ często i jest tanie. Znajomość rosyjskiego przynajmniej w minimalnym stopniu jednak bardzo się przydaje.
Uzbecy są bardzo sympatyczni i chętnie pomagają. Jednak turysta zawsze budzi wielkie zainteresowanie i musimy być przygotowani do tego, że co 100 metrów będzie nas ktoś zaczepiał i zadawał ten sam standardowy zestaw pytań: skąd jesteście, jesteście małżeństwem i czy macie dzieci.
Za czasów ZSRR całkiem sporo osób służących w wojsku, służbę odbywało w Europie środkowej. Ale dla większości Czechy, Słowacja, Wschodnie Niemcy to niemal to samo. W każdym razie gdy słyszą Polsza, to wszyscy się orientują mniej więcej o co chodzi. A w sklepach ceny stają się jakby nieco mniej turystyczne.
Uzbekistan może być tani. Przede wszystkim jedzenie kosztuje naprawdę niewiele. Poruszać się też można dosyć tanio. Największym problemem są noclegi. Turyści muszą mieć potwierdzenie rejestracji w hotelu, które może być sprawdzone na granicy. Co za tym idzie nie wszystkie hotele mają pozwolenie na przyjmowanie obcokrajowców. A te które takim zezwoleniem dysponują zazwyczaj mają podwójne ceny, normalne dla Uzbeków i dolarowe dla przyjezdnych.
Lipiec miał tą zaletę, że poza sezonem było łatwo wytargować sporą zniżkę. Średnia cena jaką płaciliśmy za pokój dwuosobowy to ok. 20$. I była to ok. połowa dziennego budżetu jaki tam wydawaliśmy.