Wszyscy święci balują w niebie,
Złoty sypie się kurz,
A ja włóczę się znów bez Ciebie
I do piekła mam tuż.
Zjeżdżam z Dachu Świata – Tybetu, gdzie spędziłem ostatnie trzy tygodnie. Zapada zmrok, za oknem najpiękniejsze widoki mojej trasy. Pociąg wije się mozolnie na wysokości pięciu tysięcy metrów mad poziomem morza pomiędzy ośnieżonymi szczytami gór. Jadąc do Lhasy tą część trasy przespałem. Teraz leżę na moim miejscu i mogę je podziwiać. Sentymentalnie włączyła mi się na mojej mp3 Budka Suflera. I czuję jak wszyscy święci gdzieś tam balują i złoty sypie się kurz za oknem.
Nie ma znaczenia jacy święci – katoliccy, buddyjscy… Opuszczam Tybet.. Jest mi przykro z tego powodu, ale jednocześnie jestem szczęśliwy, że mogłem tu przyjechać. Zobaczyć na własne oczy te krajobrazy, poznać ludzi, kulturę. To na zawsze zostanie we mnie.
Jadę w wagonie numer jeden, który jednak jest na samym końcu składu. Na zakrętach widać dwie połączone lokomotywy jak ciągną sznur wagonów i mocno świecą w niebo. W otaczające pociąg góry. Śniegu jest znacznie więcej niż trzy tygodnie temu, kiedy z Justyną jechaliśmy tą samą trasą tylko w przeciwnym kierunku, do Lhasy.
Wtedy nie wiedziałem czego mogę oczekiwać po tym kawałku świata. Wymarzony od lat Tybet. Czy marzenia nie okażą się zabójcze dla rzeczywistości?
Oczywiście wiele rzeczy nie było idealnych. Ale Tybet mnie oczarował. Tak jak Wyspa Wielkanocna był niezwykle magicznym miejscem. Zupełnie innym od Rapa Nui, w zasadzie jej przeciwieństwem. Teraz wracam do Pekinu i dalej do Polski, a to wszystko co tu przeżyłem na pewno mnie w pewien sposób zmieniło.
Ależ się poważnie zrobiło. Poważnie i sentymentalnie. A to przecież przede wszystkim teraźniejszość. Piękne góry, przyjaźni ludzie, przygody tu i teraz.
W poczekalni na dworcu w Lhasie grzecznie przykucnąłem sobie na końcu kolejki, z mega wielkim plecakiem. A nawet dwoma po ostatnich zakupach;) Zaraz zostałem namierzony przez wszechobecną obsługę. “Bilet poproszę”. Po dokładnym obejrzeniu usłyszałem – “proszę za mną”. I tym sposobem znalazłem się na samym początku poczekalni w miejscu dla vip’ów:)
Co za tym idzie zostałem wpuszczony na peron przed wszystkimi. Wagon 5, 4 ,3… koniec. A gdzie mój? Ale jest, brakuje za to drugiego. Dopadam swojego przedziału aby się rozlokować nim wpadną wszyscy pozostali. Miejsce mam na dole, czyli to którego nie lubię. Ale ?busy time? i trudno dostać bilety. I dlatego w agencji kupili mi najdroższe to które najtrudniej dostać;)
Wielki plecak pakuję pod łóżko, mały też tam się zmieścił. Uff, można odpocząć. Za chwilę dopada mnie cała chińska wycieczka. Głównie panie w średnim wieku, kilku panów i anioł:) Znaczy się długonoga piękność z czarnymi włosami do pasa. Panie szybko zwęszyły interes i z pomocą starszego pana, który jako jedyny umiał nieco po angielsku ? zaproponowały małą przeprowadzkę, tak aby wszystkie mogły jechać razem.
Do przedziału obok. Całe moje wygodne ulokowanie się wzięło w łeb. Ale co było robić, trzeba być miłym:) A na dodatek dostało mi się miejsce pośrodku, czyli ulubione. Bowiem na dolnym łóżku w dzień siedzą wszyscy z przedziału, więc nie można odpocząć, gdy się ma na to ochotę. Zaś na górze wieje klima. Alem wygodnicki. Pan z wdzięczności, że zgodziłem się zamienić miejscami zaoferował mi, iż jeżeli kiedykolwiek będę potrzebował pomocy w Pekinie zawsze mogę się do niego zwrócić.
Aby nie być gołosłownym, wręczył mi swoją wizytówkę. Pan okazał się być profesorem na wydziale atomistyki. Teraz mam znajomości ;)
Chińska piękność od razu wskoczyła w piżamkę i tak paradowała przez całe dwa dni. Nawet na peronie podczas postoju. Panie szybko wyciągnęły karty i zaczęła się zacięta rozgrywka na pieniądze. Zaś nieliczni panowie szybko zaopatrzyli się w buteleczki z czymś mocniejszym.
To były czadowe dwa dni. Uwielbiam jeździć chińskimi pociągami. Powinienem napisać książkę sensacyjną o tym:)
I tak po pełnych wrażeń dwóch dniach w podróży dotarłem do Pekinu. Teraz tylko kolejnych kilka godzin w samolocie i mój Kraków. Nieco się za nim stęskniłem. Choć te dwa i pół miesiąca minęło jak jeden dzień. Pora na podsumowanie. Ale to już następnym razem.